Turystyczne życie cmentarza


- Czy ktoś o tym miejscu pamięta? - takie pytanie zadała znajoma pod fotografią cieszyńskiego kirkutu, którą wrzuciłem na Facebooka. Jak odpowiedzieć na to pytanie? Cmentarz był zaznaczony na mapie turystycznej, jako jedno z polecanych miejsc, a więc ktoś o nim wie, pamięta.
Jego historia sięga XVII wieku, jest zatem jednym z najstarszych zachowanych w Polsce. Łatwo go rozpoznać po stojącym tuż przy ulicy ceglanym domu przedpogrzebowym z drugiej połowy XIX stulecia. To w nim członkowie towarzystwa Chewra Kadisza, co pewnie dla wielu brzmi jak zaklęcie z jakiejś powieści fantasy, przygotowywali ciało do pochówku. W tym tych, którzy nie mieli już nikogo. Wypełniała się micwa, czyli jedno z 613 przykazań prawa halachy. Albo po prostu dobry uczynek. I tak do 1907 roku, gdy otwarto nowy cmentarz, lecz o starym nie zapomniano i czasem ciągle zdarzał się tu pochówek.


Żarna biurokracji mielą powoli. Dopiero trzy lata po rozpoczęciu okupacji Cieszyna, bo w 1943 roku hitlerowskie władze zdecydowały o przekształceniu cmentarza w park. Jednak nie podjęto żadnych działań, mających prowadzić do realizacji tego zamiaru i nekropolia przetrwała wojnę w zasadzie nietknięta.
Parafrazując Martina Pollacka, w ostatnich dniach wojny Niemcy jednak zdążyli skazić ten krajobraz. W kwietniu 1945 roku gestapo zamordowało… Nie, nie gestapo zamordowało. Funkcjonariusze Geheime Staatspolizei, każdy z imieniem i nazwiskiem, zamordowali na starym żydowskim cmentarzu kilkadziesiąt osób. Każda z imieniem i nazwiskiem, niektóre czeskie, inne polskie. Świadkami były chowane tu przez ponad dwa i pół wieku całe pokolenia zmarłych Żydów. W większości z przyczyn całkowicie naturalnych.
Wojna się skończyła. Macewy jak stały, tak stały. Choć jakby ich ubywało. Tu i tam można usłyszeć albo przeczytać, że to zasolenie gleby, kwaśne deszcze i wciskający się w każdą szczelinę bluszcz zrobiły swoje. Jednak odbywał się tu także swoisty recykling cmentarny. Stele zyskiwały drugie, hm, życie, stając się chrześcijańskimi nagrobkami albo były wykorzystywane w inny sposób, choćby jako materiał budowlany.
W pierwszej połowie lat 70. dom przedpogrzebowy doczekał się remontu, ale tylko po to, by stać się magazynem. Kolejna dekada. Kirkut w końcu stał się zabytkiem. Dziesięć kolejnych lat, w 1996 roku na opuszczonym już budynku pojawia się tablica, przypominająca o hitlerowskiej zbrodni.


Jak to więc jest z tą pamięcią? Czy można zapomnieć, wypchnąć miejsce na powrót w przestrzeń? Może to być zbawienne, chronić jak czapka-niewidka. Ale to wcale nie musi być brak pamięci. Może opowiedziana przez ciotkę historia, parząca jak dotknięte w dzieciństwie żelazko, którego nigdy więcej już nie dotkniemy, o tym, jak wiosną, przed samym końcem wojny Niemcy zamordowali jej męża, jednego z osiemdziesięciu i jeden zakładników. Czy był w kolejce piąty, dwudziesty trzeci, czterdziesty siódmy, a może osiemdziesiąty pierwszy, ostatni? Szyfr do samotności starej kobiety. Może to być jednak obraz inny. Sąsiad, który przed laty wykładał chodnik płytami, pokrytymi dziwnymi wzorami. Czy naprawdę nikt nie wiedział czym są? 
Może tak jest dobrze, i jest to, co jest. Fotogeniczna, zwłaszcza w popołudniowym słońcu, atrakcja turystyczna.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

nie-miejscownik: Antoninek - przewodnik alternatywny

Jak wybuch II wojny światowej wpłynął na turystykę w Poznaniu?

Dźwięk tygodnia: Synagoga się nie rozpływa