Dźwięk tygodnia: przerwa między utworami na koncercie muzyki dawnej

VivaBiancaLuna Biffi gra na viola d'arco. Powiedzmy, że są to archaiczne skrzypce, nieco przypominają fidel, ale gra się na nich raczej jak na wiolonczeli, a ich historia jest znacznie starsza. Prostemu, jak dziś powiedzielibyśmy minimalistycznemu, akompaniamentowi towarzyszy śpiew.
Historia jest taka: ona przychodzi nad morze i rozmawia z falami. Jej kochanek wypłynął daleko w niejasnym dla nas celu. Ona zmaga się z emocjami, lękiem, zaklina morze, by wróciło jej wybranka. Morze wysłuchuje błagania i spełnia tę prośbę okrutnie, wyrzucając na brzeg zwłoki, które wcześniej wykonują danse macabre na falach. "Cantigas de amigo" Martina Codaxa pochodzi z XIII wieku.
Koncert odbywa się w nietypowej przestrzeni - w Bramie Poznania, miejscu doprawdy specyficznym, które nie wiadomo czym właściwie jest. Muzeum, choć bez eksponatów? Coś w stylu historycznego parku tematyczny, z pretensją do bycia czymś więcej ("interaktywne centrum dziedzictwa...")? Czasem mam wrażenie, że to przeniesiona do "reala" strona internetowa o Ostrowie Tumskim... Na pewno wrażenie robi sam budynek. Nawet nie próbuje, choćby w jakimś szczególe, naśladować historyczną architekturę, o której za to opowiada zamknięta w nim ekspozycja.


Właśnie tam, w narożniku przeszklonego hallu z widokiem na rzekę Cybinę i most kolejowy stanęła niewielka scena. Naprzeciwko publiczność. Wszystkie miejsca zajęte. Artystka poprosiła, by w przerwach między poszczególnymi pieśniami cyklu powstrzymać się od oklasków. Dzięki temu przerwy między utworami miały również niezwykłą szansę, by wybrzmieć. Nie głośnymi barwami z dziesiątek par rąk, nie gwizdami czy krzykami, jak na koncercie rockowym. Za to brakiem zbędnych słów i odgłosów, czyimś dyskretnym chrząknięciem, rzeczywistym oczekiwaniem, w końcu takim detalem, jak szelest odwracanego arkusza nutowego, zapowiadający kolejny utwór (ok. 1:10).
VivaBiancaLuna Biffi zakończyła występ refleksją, zresztą "kradnąc" mi wpis, bo chciałem napisać niemal dokładnie to, co powiedziała. Żyjemy w czasach, gdy każdy fragment muzycznej przestrzeni jest wypełniony dźwiękiem. Muzyka barokowa, symfoniczna, nie wspominając o rocku i innych odmianach popu, zapychają każdy fragment ciszy jakimiś nutami, często wzmocnionymi elektrycznie.
Czy zostało zatem miejsce na muzykę tak przede wszystkim cichą? W sensie zupełnie dosłownym i technicznym: dawne instrumenty były po prostu ciche. Lecz także w znaczeniu prostoty ich kompozycji. Paradoksalnie, im prościej, tym trudniej. Być może dlatego, że nie można tu oczekiwać strumienia skrzącej się, multimedialnej lawy, która zaleje umysł. Za to więcej treści trzeba znaleźć w sobie.
Może czerpiąc z mody na slow food, warto rozpocząć slow listening? Gdyby ktoś miał zatem ochotę na "Cantigas de Amigo" Martina Codaxa w całości i w nieco bogatszym wykonaniu, niż to zaprezentowane w Bramie Poznania, to można spróbować tutaj.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

nie-miejscownik: Antoninek - przewodnik alternatywny

Jak wybuch II wojny światowej wpłynął na turystykę w Poznaniu?

Dźwięk tygodnia: Synagoga się nie rozpływa