Dźwięk tygodnia: prawdziwa żydowska uliczka na krakowskim Kazimierzu

Jeśli miałbym po swojemu zdefiniować czym jest turystyka, ale tak żeby jednak brzmiało trochę naukowo, to powiedziałbym, że jest to przemysł organizacji czasu wolnego, zwykle poza miejscem zamieszkania turysty, za to nie stojący w sprzeczności z jego wyobrażeniami o miejscu odwiedzanym, a dostarczający rozrywki z elementami niepogłębionej wiedzy.
Skuteczność rozwijania turystyki, jako jednego z sektorów gospodarki, byłaby zatem wypadkową posiadanych walorów i ich przystawania do oczekiwań turystów (klient nasz pan). Wymaga to całkiem dosłownej ingerencji w przestrzeń, przekształcenia jej w krajobraz turystyczny. Zastana przestrzeń, nawet jeśli zbudowana na zatartych, ale jeszcze czytelnych nawarstwieniach historycznych (kłania się krajobraz-palimpsest), może zostać uznana przez turystę za nieautentyczną.
Kilka lat temu, przy ulicy Szerokiej na krakowskim Kazimierzu pojawiły się szyldy retro, swą stylistyką nawiązujące gdzieś do lat trzydziestych XX wieku. Choć anonsują sklep spożywczy, stolarza i salon mód, to w swych wnętrzach kryją knajpę. Pomimo swej sztuczności, zaułek ten jest chętnie odwiedzany i mało kto ma jakiekolwiek złudzenia, że zamówi tu krzesło. Odtwarza on bowiem fragment tego w mniemaniu turysty "prawdziwego", a więc poszukiwanego Kazimierza.


W tym jednak miejscu pojawia się coś jeszcze. Krajobraz turystyczny został wzbogacony o sferę dźwiękową. Nie są to, dajmy na to, odgłosy pił i hebli, które niewątpliwie mogłyby dominować w pierwotnym pejzażu dźwiękowym tego zaułka. W istocie nie idzie o jego rekonstrukcję, a o podtrzymanie stereotypowego wizerunku żydowskiego miasteczka. Usłyszymy zatem muzykę. Czy muszę dodawać, że klezmerską? Muzyka jest oczywiście odtwarzana z płyty, być może z plików mp3 (a mój dźwięk jest nagraniem tego nagrania). Jednak czy obecność żywej kapeli dodałaby autentyzmu? Co miałaby ona robić w prawdziwym żydowskim składzie czy stolarskim warsztacie? Jeśli ktoś nie czuje absurdu tej sytuacji i jej możliwych konsekwencji, to powinien obejrzeć skecz Monty Pythona o sklepie z serami.
Sam zresztą dałem się zwieść. Podczas nagrania w ciasną uliczkę wjechał samochód. Tocząc się po bruku zagłuszył wszystko. W pierwszej chwili chciałem przerwać nagranie i poczekać, ale czy przypadkiem to nie on był tu bardziej na miejscu, za przeproszenie, prawdziwy?
Co można w takim razie zaproponować poszukiwaczom prawdziwego Kazimierza tego sprzed wojny, sprzed Shoah? Prawda ma w sobie okrutną prostotę. "Nie ma tamtych Żydów, to i miasta nie ma" - podsumował raz Buma Tu telman. Podsumowywanie nie zawsze ma w sobie cień ostateczności, ale w tym przypadku Buma był bardzo blisko - tak o Czerniowcach pisał Jurij Andruchowycz w swym "Leksykonie miast intymnych". I to samo stało się z Kazimierzem.
Ale nie o takie niuanse w turystyce chodzi. Nie ma takiego miejsca, którego turysta by nie zdobył, nie dostał, nie kupił. Nawet jeśli go nie ma. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

nie-miejscownik: Antoninek - przewodnik alternatywny

Jak wybuch II wojny światowej wpłynął na turystykę w Poznaniu?

Dźwięk tygodnia: Synagoga się nie rozpływa